Route 66

Route 66 powstała w latach 20, dwudziestego wieku. Oryginalnie miała ponad 2400 mil, ja machnąłem nią ponad 400 mil w dwa dni. Liznąłem legendę. Nie przejechałem nawet jednej czwartej. Dwa dni, trochę pośpiechu, trochę nerwów biednej rodzinki. Ale i tak to podróż pełna refleksji o przemijaniu, zmianie i globalizacji. Chęć zatrzymanie trochę upływającego czasu. Podróż legenda, bo zza każdego rogu wyłaniał się jakiś duch przeszłości.

Podróż symbol, tak jak pierwsze wyprawy na Nürburgring prawie 10 lat temu zanim …. czar prysł.

Tu na Route 66 czar i magia istnieją nadal. W kurzu, w dziurach w opuszczonych budynkach. W dowodach tak niedalakiej wielkości.

Oryginalny plan był by objechać wkoło Wielki Kanion i wbić się gdzieś jeszcze wcześniej. Sił starczyło na odbicie z Vegas w dół autostradą do miejsowości Ash Fork i pognanie z powrotem w kierunku Los Angeles. Czas gonił.

Przeglądam na google mapsach drogę, którą przebyłem z rodziną w świetnym Fordzie Mustangu Cabrio, który zasłużył na osobne wejście. Banan pojawia się na twarzy nie tylo za sprawą poprawnie schłodzonego Chardonnay, które popijam już w LA. Szukam bitu, muzy pod tę parę słów. Stevie Nicks – Femme fatale Fleetwood Mack i numer You can’t fix this. „You can’t fix this, you lost a friend. Don’t ever dance with the devil”. Ok ten numer pasuje.

Cieszyłem się jak dziecko. Amerykański samochód, amerykańska droga matka. Oficjalnie „zamknięta” w 85 roku. Ja nie przepadam za amerykańską stylistyką. No spojrzę na Harleya, wiem co to Mustang, ale nie kumam zachwytów Krzycha nad jego Chevroletem i Harleyem.

Ale dziś coś pękło. Te nisko świecące słońce, paskudna amerykańska kawa lub Cola w pół litrowej puszcze. Do tego muza i wio. Poszło. Mijasz miejscowości i pozostałości wielkości. Seligman, Truxton, Kingman. Nowe miesza się ze starym.

Część stacji jest przy stanówce. Cześć żyje całkiem dobrze swoim życiem, ale reszta… umiera i czeka na ciebie. Zatrzymaj się w barze. Wypij kawę. Wrzuć dolara. Zagadaj do barmana. Droga czeka na Ciebie. Generalnie dwa sposoby. Droga zaplanowana z wyznaczonymi miejscami do zwiedzenia, umowionymi ludźmi. Lub „My Way” – na spontan i dać się zaskoczyć.
Route 66 dziś droga samotników, marzycieli i … skośnych wyskakujących z aparatem. Droga pełna melancholii, czekająca na odkrycie. Piękna i taka zupełnie z boku. Masz wybór. Możesz pędzić międzystanową lub wsłuchiwać się w szum chropowatego asfaltu i oglądać bezkresne krajobrazy.
Niesamowity przejazd przez góry i między innymi takie story: Jest już zachód słońca. Z przeciwka grupa motocyklistów. Oczywiście Harleye. Może ośmiu, może dwunastu. Mrugam światłami. Łapka idzie w górę u pierwszego i u kolejnych. Oni też w drodze. Oni też czegoś szukają. Oni też to czują.
Ten górski odcinek to jak droga z Cichego do Zakopanego. Wąską kręta, duże przepaście a tu nadchodzi noc. Wjeżdżamy w końcu do Oatman – tam miał być hotel! A to .. typowe Ghost City. Wymarłe. Dwóch lokalesów, trochę osłów na ulicach i strach stanąć! Mijam się z jakimś zagubionym jak ja chińczykiem. Drewniane zabudowania. Magdę wystraszył manekin w zamkniętym hotelu. Dobrze po 20. No tutaj spać nie będziemy. Wio dalej. Na 66 nie ma zasięgu! Nie ma internetu. Jedziemy z przepisową prędkością dalej w dół. Staję w barze gdzieś przed Topock pytam o nocleg. Jedziemy do Needles . Tam będzie motel. Około 20 mil. Damy radę. Przekraczam w nocy Colorado River. Woooow. Stary nie używany most w tle. Staję w pierwszym motelu przed 23. Rano żałuję. To duża miejscowość, sporo małych lokalnych motelów – ja wziąłem sieciówkę. Trudno następnym razem.
Trochę przesada jest, że ciężko drogę znaleźć. Napisy na asfalcie, stare szyldy z boku. Im bliżej LA tym więcej cywilizacji i atrakcji turystycznych. Jedziesz czasem bezkresem przez prerię. Czasem ścigasz się z Amtrakiem. Lokomotywy były trzy. Ile wagonów. Nie mam pojęcia. Dużo!

Staję w Bagdad Cafe za Amboy. Przecież to tutaj kręcili film o tym samym tytule. Tytuł pamiętam, ale o czym był film? Do sprawdzenia.

Miejscami musisz wjechać na „czterdziestkę”. Po drodze zagaduję motocyklistę na Hondzie. Od 2 tygodni w samotnej podróży. Może następnym razem wziąść GS’a i zjechać ze szlaku – pyta?
W Barstow olbrzymia baza wojskowa. Aż strach zabłądzić. Porzucam „matkę” gdzieś koło Victorville. Kolejne 100 mil do LA jadę „pietnastką” jak Pan Bóg przykazał.
Andrzej – słowo padło. Trzeba robić prawko B kto nie ma i „sześćdziesiątka szóstka czeka”.

Kto jedzie?
Zatankowanie Mustanga pod korek – 40 USD.

Dziś 4 lipca. Tu święto. Na klapie jednego z aut naklejka. Donald Trump – make America big again. Te same środki zmieniające świadomość co w Polsce…

 

Orientacyjna droga wyglądała tak: